Zamieszczam moją relację i kilka zdjęć

Środa – Czwartek – Piątek
Ostatnie przygotowania, na szczęście większość zrobiliśmy dużo wcześniej więc w te dni kończyliśmy albumy dla rodziców oraz wykonaliśmy kilka telefonów żeby wszystko potwierdzić. W środę byłam na pazurkach, w czwartek zawieźliśmy wszystko na salę ( prawie – zapomnieliśmy o podziękowaniach dla gości, które dowieźliśmy w piątek). W piątek jeszcze nie mąż poczuł lekki stres, na szczęście motywujący do działania.
Sobota
W dzień ślubu obudziliśmy się po 7 rano, wykąpałam się, zjadłam trochę śniadania i wyruszyłam do Noire, żeby się upiększyć Od 9:30 Noire działała swoje, po 11:00 przyjechali kamerzyści i fotografowie oraz M. Skończyłyśmy czesanie i malowanie około 11:30 fryzura była piękna, makijaż również, choć za bardzo nie pozwoliłam Noire rozwinąć skrzydeł. Jak wstałam z krzesła pomimo tego że wewnętrznie nie czułam stresu nogi i ręce chodziły mi jak galaretki, bardzo dziwne i śmieszne uczucie. Potem pojechaliśmy, M. do „swojego” domu, a ja do swojego.
Około godz. 12:00 u M. rozpoczęły się przygotowania. U mnie przygotowania rozpoczęły się o 13:00, w międzyczasie z małego stresu ciągle podjadałam suchy chleb

. Oczywiście gdy już byłam ubrana wszyscy wyszli na balkon żeby obserwować czy przyjechał przyszły mąż. Po chwili oczekiwania słyszę że jest

no to czekam i czekam, a ten pod klatką schodową ucina sobie miłą pogawędkę z moim tatą… W międzyczasie zauważyłam że deptam sobie po sukience, nie wiedziałam co jest nie tak, przecież w środę przy odbiorze była dobra, ale co tam, nie można się przejmować

W końcu doczekałam się, najpierw do domu weszli rodzice M., a następnie on wraz z bratem – świadkiem. Oczy oczywiście zaczęły się szklić, byłam taka zadowolona że wreszcie mogę się z nim podzielić tajemnicą odnośnie sukienki, o której opowiadałam mu rok, a której nie widział, nie pamiętam do końca jego reakcji ale wiem że łzy stanęły w oczach i powiedział że nie spodziewał się że w sukni będę wyglądać tak pięknie. Następnie odbyło się błogosławieństwo, mama miała gotową przemowę której nie wygłosiła, bo gdy spojrzała się w moje oczy zaczęła prawie płakać i tyle z tego było. Po błogosławieństwie posiedzieliśmy chwilkę w domu i wyjechaliśmy do kościoła.
Udaliśmy się do zakrystii podpisać protokół i wtedy usłyszałam jak Graceband kończy swoją próbę. Wraz z M. momentalnie zaczęliśmy płakać, a ja powtarzałam na głos tylko jedno zdanie „Po co ja ich wynajęłam, przez nich płaczę ze wzruszenia”. W trakcie podpisywania protokołu ksiądz zlecił mojemu bratu czytanie na ślubie, ten choć nie chciał po chwili zgodził się. Poszliśmy bokiem do głównego wejścia w kościele, drzwi były otwarte na oścież, w międzyczasie widzieliśmy kilku znajomych którzy wchodzili do kościoła, a welon oczywiście robił swoje na wietrze i niesfornie poruszał się w każdą stronę. Weszliśmy głębiej do kościoła, welon się uspokoił i Graceband zaczął grać marsz na wejście. Idąc do ołtarza nie byłam zestresowana, myślałam tylko o tym żeby nie potknąć się o suknię, która kilka razy się zahaczyła. Msza przebiegła bardzo szybko nim się spostrzegliśmy, a brat czytał, potem my po kazaniu podeszliśmy bliżej ołtarza aby wypowiedzieć słowa przysięgi. Widziałam w oczach M. że chce mu się płakać, był bardzo wzruszony, zresztą ja też

Przy nakładaniu obrączki M. mówiąc „ znak mojej miłości i wierności…” przed wiernością był już na skraju płaczu i chciał złapać oddech aby nie płakać, lecz ksiądz pędził dalej ze słowami, że ten się zapowietrzył i głośno się zaśmiał z nerwów:) Po ślubie i na weselu wszyscy mu się pytali co to było

a biedak musiał się tłumaczyć

. W trakcie mszy usłyszałam organy, zdziwiłam się bo miał grać tylko Graceband, a organiście podziękowaliśmy, ale sam się wprosił na mszę. Pod koniec mszy rozbrzmiało Ave Maria, które w wykonaniu Gracebandu było bezbłędne, aż włosy na rękach dęba stawały. Po zakończeniu mszy, która była dzięki proboszczowi bardzo osobista i wyjątkowa ruszyliśmy do wyjścia, tam zostaliśmy obsypani groszakami, płatkami róż i ryżem, co razem wyglądało niesamowicie. Groszaki zbieraliśmy z ziemi bardzo długo, a wujek jak już kończyliśmy dosypywał nam kilkakrotnie garść kolejnych groszaków. Na szczęście do pomocy przyszła rodzina i znajomi, dzięki którym wszystko szło sprawnie. Następnie były życzenia i życzenia, większości ludzi spod kościoła nie znałam…miałam jedynie nadzieję że zna ich mój mąż. Wsiedliśmy do samochodu, który jak się okazało w trakcie drogi na salę nie był taki, jaki wynajęliśmy, mąż zauważył ten fakt już od razu na przygotowaniach, ja natomiast dopiero w drodze na salę. Panu od naszego auta „coś” wypadło i poprosił kolegę o zastępstwo, o tym nas nie informując...
Dojechaliśmy na salę, wychodzę z auta i spadła mi podwiązka, postanowiłam ją ściągnąć całkowicie bo i tak była za duża. Weszliśmy na salę, orkiestra zaczęła grać, goście zaczęli składać życzenia…zaprosiliśmy 70 osób, a mi się wydawało że tych ludzi ciągle przybywa i oni się nie kończą. Czas na toast, na pięć mamy rzucać kieliszkami, ja rzuciłam na pięć, a mąż trzyma nadal kieliszki w ręku po czym je puścił i mówi do mnie „zamuliłem”

. Dalej był obiadek i występ czarodzieja, a później pierwszy taniec, pomyliliśmy się dwa razy i jedna figura nam nie wyszła ale udało nam się jakoś z tego wybrnąć i nikt podobno nie zaważył że coś jest nie tak. Potem to już tylko zabawa

zdjęcia z gośćmi, oczepiny i związane z nimi śmieszne sytuacje. Gdy obudziłam się rano to w głowie kręciło mi się od tańców.
Teraz pozostały piękne wspomnienia i to jakie!





Bardzo dziękujemy:
Forumowej
Boziak za spełnienie marzeń o bukiecie z piwonii i za inne piękne dekoracje, które wszyscy chwalili
Graceband za oprawę mszy, będziemy polecać Was na każdym kroku
2pi.pl za zdjęcia które zwaliły nas z nóg

Zespołowi
Revers za świetną imprezę

oraz Noire i Pani Wioletcie z Dworku Fantazja
